Czyli cały film powstał by w jeszcze większym stopniu podziwiać Eastwooda. Nie chcę powiedzieć, że grał źle, bo grał tak jak zawszę czyli sztywny macho kołkiem w d..e. Ale nie o to mi się rozchodzi. Odniosłem wrażenie, że ktoś nie dopracował troszeczkę scenariusza i zmarnował w ten sposób potencjał filmu. Fabuła ciągnie się zbyt długo a sam Clint stwierdza fakty z półgodzinnym opóźnieniem.